Napisz do autora adventurewrites@gmail.com
W tym właśnie sęk, że Czas nie znosi, aby go zabijano. Gdybyś była z nim w dobrych stosunkach zrobiłby dla Ciebie z
twoim zegarem wszystko, co byś tylko chciała. Lewis Carroll "Alicja w Krainie Czarów"
Lwów, 1-19 września 2009 Dzień pierwszy Wylądowałem na Lwowskim lotnisku po zaledwie półgodzinnym locie z Warszawy i od razu zderzenie z rzeczywistością. Budynek lotniska we Lwowie niczym nie
przypomina terminali europejskich lotnisk. Bardziej nasze dworce kolejowe, i to te zabytkowe. Nie ma taśmy z odbiorem bagaży, poczekalnia jest malutka. Po wypełnieniu
wniosków imigracyjnych i celnych odbieramy
swój bagaż osobiście i kierujemy się do wyjscia, gdzie momentalnie zostajemy otoczeni przez przewoźników i właścicieli kwater. Droga do centrum to zaledwie około dwudziestu
minut. Niedługo po wylądowaniu zatem znalazłem się w swoim apartamencie na trzecim piętrze teatru tuż koło słynnej lwowskiej opery. Apartament cudowny, natomiast wejście
do niego takie, że długo zastanawiałem się, czy chcę tutaj wracać po zmroku. Całe szczęście wrażenie okazało się o wiele gorsze niż rzeczywistość.
Czas zapewnić kontakt z rodziną. Darmowy Internet Wi-Fi, o którym tak dumnie pisały ukraińskie serwisy internetowe, to już historia. Hot-Spoty są oczywiście dostępne,
ale za darmo oferują
co najwyżej około dziesięciu minut Internetu. Za więcej możesz zapłacić kartą MaterCard... Ale w tym tygodniu mam mieć modem, więc może pojawi się kilka zdjęć na stronie.
Komunikacja z mieszkańcami jest bardzo prosta: oni mówią po ukraińsku, ja po polsku. Rozumiemy się świetnie.
Dzień drugi Czas do pracy. Udało mi się trafić nawet bez problemów do mojego biura. Miasto, a szczególnie jego centrum, nie jest duże. Duże jest natomiast zaludnienie, które
wynosi aktualnie około 1 miliona mieszkańców. Trochę już się przyzwyczaiłem do przechodzenia przez jezdnię tuż przed maskami samochodów. W zasadzie nikt tutaj nie
zważa na światła. Zielone nie daje pewności bezpiecznego przejscia przez jezdnię. Daje tylko większe prawdopodobieństwo przejścia w stanie nieuszkodzonym.
Z powodu braku Internetu zakupiłem starter pre-paid firmy "life", który pozwala mi się łączyć z Europą za jedyne 1,20 chrywny za minutę rozmowy. Jest to całkiem niezłe
rozwiązanie jak na ten moment.
Nie da się ukryć, że Lwów to nie jest Europa Zachodnia. Piękne zabytki upadają, a poza ścisłym centrum widać to jeszcze bardziej. Widać tutaj brak pieniędzy unijnych.
Ja już trochę zapomniałem,
jak to było w Polsce około dziesięć lat temu, zanim zaczęły się modernizować polskie miasta. Ale najprawdopodobniej było podobnie. Dokładając do tego luz i bezstresowość
ludzi południowo-wschodniej Europy musimy przygotować się na to, że Ukraina nie będzie przypominać państw Europy Zachodniej jeszcze bardzo długo.
Na ulicach samochody luksusowe mijają się ze starymi ładami, moskwiczami, a nawet wołgami. Popularna "GAZelka" występuje tu w różnych wersjach, nawet jako podwyższany
autobus - marszrutka. Stan techniczny tych aut jest również, delikatnie mówiąc, różny. Niektóre trolejbusy (tak, tak, jeżdżą tu trolejbusy) i tramwaje, pamiętają czasy
"wczesnego Gierka". Jak na mój gust bardziej nadają się do muzeum niż na drogi, ale jednak jeżdżą i mają się dobrze. Dzień trzeci Po pracy zakupy w supermarkecie, a przy okazji przejażdżka "marszrutką". "Marszrutki" to małe busy, głównie GAZele, jeżdżące
niewiarygodnie szybko po całym mieście. Płaci się za przejazd bezpośrednio u kierowcy i kosztuje to 1,75 chrywny. Dawno już nie
miałem takiej frajdy z jazdy czymkolwiek jak dzisiaj. Klimat lokalnego życia jest niesamowity.
Wieczorem, mimo że miałem przeznaczyć go na odpoczynek, nie wytrzymałem i poszedłem ponownie na Stare Miasto. I tutaj nie wiem co napisać. Ciarki
chodziły mi po plecach przez cały czas. Tutaj każda kamienica, każdy kościół, w zasadzie każdy kamień ma własną historię. Do tego
mnóstwo ludzi na ulicach "dokładających się" jakby do tej nieziemskiej atmosfery. W Polsce nie ma miasta, które choć w niewielkim
stopniu mogłoby przypominać Lwów, może troszkę, odrobinkę, Kraków. Nawet Wiedeń może się schować ze swoim Starym Miastem, katedrą i pałacami.
Ukraina powinna być dumna, że ma takie miasto i dbać o nie jak o najcenniejszy skarb. Niestety, to, czego nie zniszczyła wojna, zaniedbane
niszczy się samoistnie, a renowacja jest wymagana na każdym kroku. Dziś, w ukraińskim "Radio4U", tutejszym odpowiedniku polskiego "RMF FM", usłyszałem,
że Niemcy mają pomóc w renowacji lwowskich zabytków. Dlaczego nie może w tym pomóc Polska?
To na razie tyle na ten dzień. Ciągle nie mam Internetu pozwalającego na wysłanie więcej niż kilka linijek tekstu. Cały czas robię
zdjęcia, aczkolwiek zdaję sobię sprawę, że nie oddadzą tutejszego klimatu. Pogoda jest wspaniała, lato w pełni, mam więc nadzieję,
że kolejne dni będą również obfitowały w niezapomniane wrażenia. Dzień czwarty Czekam z niecierpliwością, aż się skończy praca i można będzie posnuć się po mieście. Mam wrażenie, że te dziewiętnaście
dni, które tu spędzę, to o wiele za mało, żeby nacieszyć się Lwowem. Ale nie ma co narzekać, trzeba oglądać póki jest okazja. Po pracy więc
wyciągnąłem Leszka do katedry łacińskiej na Starym Mieście. Jest to aktualnie jeden z dwóch kościołów katolickich we Lwowie. W środku
zdjęć robić nie można, ale może to i dobrze. Ostatnio postanowiłem, że wnętrza będę zostawiał dla siebie. Kościół wzniesiony w XIV
wieku z fundacji Kazimierza Wielkiego sprawia niesamowite wrażenie zarówno na zewnątrz jak i w środku. Nie będę opisywał szczegółów,
można chociażby poczytać na ten temat w Internecie. Obok kościoła jest kaplica Boimów uważana za największe dzieło architektury manierystycznej
w tej części Europy. Dalej poszliśmy z Rynku Stawropihijśką i wyszliśmy prosto na potężny kościół Dominikanów. Widok jest nieziemski, a kościół
naprawdę potężny. Obecnie zamieniony jest na greckokatolicki, ale pozostał jedną z najwspanialszych budowli barokowych w Europie Środkowej.
Później jeszcze szybka wizyta w cerkwi Wołowskiej (Zaśnięcia Matki Boskiej) na ulicy Pidwalnej, której wielka dzwonnica góruje na ulicą i czas
na odpoczynek. Żal wracać do domu, ale trzeba odpocząć i w weekend zobaczyć tyle, ile się da. Oczywiście znajdując jeszcze czas na przygotowanie
pracy na poniedziałek. Wiem, że używam bardzo dużo słów "nisamowita" i "nieziemska", ale właśnie taka jest atmosfera Lwowa. Dzień piąty Dzień piąty to sobota, więc trzeba się wyspać. A potem na zamek. Wysoki Zamek. Z nazwy pozostał tylko jeden człon, bo z
zamku wystawionego za czasów Kazimierza Wielkiego po ostatecznej rozbiórce przez Szwedów podczas potopu został kawałek muru, ale żeby zobaczyć
ten wspomniany kawałek muru, trzeba wejść bardzo wysoko. Ale warto, bo widok jest piękny. Zastanawiam się co napisać, żeby już nie powtarzać
słów "niesamowity" i "nieziemski", a łatwo nie jest.
Po południu zrobiłem sobie wycieczkę pieszą po mieście robiąc niezłe kółko, a po drodze zahaczając o kilka większych zabytków, takich jak
biblioteka Ossolińskich, kościół św. Marii Magdaleny przerobiony na salę koncertową, Uniwersytet Lwowski (Politechnikę), kościół św. Elżbiety,
aż po główny dworzec kolejowy, który wywarł na mnie największe wrażenie. Ja bardzo poproszę choć jeden taki dworzec w Polsce. Po powrocie
nóg nie czułem, ale było warto. Dzień szósty Niedziela stała pod znakiem przygotowań do jutrzejszej pracy z naszą ukraińską młodzieżą, co oczywiście nie przeszkodziło mi
w kilku spacerach. Najpierw rano poszedłem na mszę do katedry łacińskiej i tu zaskoczenie: msza była po polsku. Potem krótki spacer po Starym Miescie,
po Prospekcie Swobody, szybka wizyta na rynku, a po południu jeszcze raz przechadzka Prospektem Swobody.
Jedna rzecz. Ludzie tutaj spędzają wolny czas razem, tłumnie. Siedzą na ławkach i grają w szachy, w karty, w domino, grupa stojących
osób przygląda się temu, no dla mnie to zupełnie coś odmiennego od zamykania się w czterech ścianach i siedzenia przed telewizorem czy komputerem.
Szczególnie, że to tutaj również odmiana hazardu. A zakłady na szachistów opiewają na niezłe sumy.
Jutro po pracy mam zaplanowaną wycieczkę do supermarketu, ale to tylko teoretycznie nic ciekawego. Dzień siódmy Praca, praca i jeszcze raz praca. A po pracy - zakupy na najbliższy tydzień, więc wyprawa do supermarketu. W zasadzie wszystko tu jest,
łącznie z wódką, którą dostaniemy wszędzie, nawet na stolikach promocyjnych. Do tego cowieczorny spacer po starym mieście. Krótki. Na zwiedzanie będzie
trochę czasu w weekend. Dzień ósmy, dziewiąty, dziesiąty Ostatnie dni były bardzo pracowite dla mnie, więc popołudniami poza spacerowaniem po Starym Mieście nic specjalnego nie robiłem. No oczywiście
poza pracami w domu, ale tego opisywał przecież nie będę. Wieczór środowy nam kojarzył się będzie ze zwolnieniem Leo Benhackera po przegranej w
eliminacjach Mistrzostw Świata ze Słowenią, ale Ukraińcy też nie mieli wesołych min po występie swojej "komandy" z Białorusią. Remis w zasadzie
również pozostawił im tylko teoretyczne szanse na awans. Mecz oglądałem w stylowej rycerskiej restauracji - piwiarni i czasami obawiałem się
o stoły w pewnych momentach kibicowania. Zupełnie niepotrzebnie. Było głośno, ale bardzo kulturalnie mimo niesamowitych ilości piwa i wódki na stołach.
W czwartek korzystając z pięknej pogody postanowiłem zrobić kilka zdjęć nocnych. Jest ładnie, owszem, ale w światłach latarni
gubi się gdzieś ten tutejszy klimat... Okej, o gustach się nie dyskutuje. Ja tam wolę Lwów w dzień. Zresztą... Sami porównajcie. Dzień jedenasty Jadąc "marszrutką" zauważyłem nietypową
już niestety u nas sytuację: ludzie wsiadający z tyłu busa nie mają jak inaczej przekazać pieniedzy kierowcy, jak tylko za pośrednictwem tłumu
pasażerów przed sobą. Podają więc pieniądze niekiedy grube, w dziwacznej formie głuchego telefonu, po czym w ten sam sposób otrzymują resztę
z należności. Ukraińcy dbają o swój transport prywatny i nie próbują jeździć na gapę, mimo że do marszrutki kontrolerzy nie wsiadają,
a kierowcy nie są w stanie w godzinach szczytu sprawdzić, czy ktoś jedzie na gapę, czy nie. Dzień dwunasty Sobota! W końcu mam czas posnuć się po mieście i nie myśleć o pracy. Więc od rana, no dobrze, gdzieś od jedenstej, najpierw spacer na
Cmentarz Łyczakowski. Mijając po drodze kilka ważniejszych zabytków, jak na przykład jedyna pozostała we Lwowie baszta prochowa, dotarłem do niego
gdzieś po półgodzinnym marszu. Grobów jest mnóstwo, polskie przeplatają się z ukraińskimi, bogate z biednymi. Niektóre grobowce, rzeźby, są przepiękne.
Nigdy nie byłem zwolennikiem budowania pośmiertnych domów, ale trzeba przyznać, że miło się je ogląda. Cmentarz Obrońców Lwowa, tzw. "Cmentarz Orląt",
jest cały czas odbudowywany. Zrównany z ziemią przez Związek Radziecki w latach siedemdziesiątych, zaczyna powoli przybierać swój pierwotny kształt. Tuż obok
pomnik i cmentarz Memoriał Narodu Ukraińskiego.
Z powrotem już spacerowałem inną drogą, żeby rzucić okiem na kilka innych zabytków, między innymi na zespół klasztorny Bernardynów i kościół św. Andrzeja.
W środku w trzech nawach znajduje się mnóstwo drewnianych, misternie rzeźbionych ołtarzy. Obecnie jest to kościół grecko-katolicki.
Na koniec przedobiedniej przechadzki wszedłem na wieżę ratuszową. Trzeba nieźle się nachodzic, zeby wejść na sam szczyt, a stoi się praktycznie na
samym dachu. Nad głowami jest już tylko daszek przykrywający dzwony. Widok jest jeszcze piekniejszy, niż z Wysokiego Zamku, ale zdaję sobie
sprawę, że starszym ludziom łatwiej jest podejść na Wysoki Zamek drogą, niż na szczyt wieży ratuszowej po wąskich schodach. Pot leciał mi ciurkiem po
plecach, szczególnie, że na Ukrainie lato w pełni.
Po południu dalszy ciąg. Zdawałem sobie sprawę, że ten dzień może być bardzo intensywny, ale mam już mało czasu na zobaczenie wszystkich
ciekawych rzeczy, a jak przyjadę tu następnym razem, to już nie bedzie najprawdopodobniej tak pieknej pogody. Będzie głęboka jesień, albo zima.
Po południu wróciłem z powrotem na rynek, żeby zwiedzić kamienicę Królewską. Znajduje się ona o kamienicę dalej od "Czarnej", gdzie mieści się Muzeum
Historii Lwowa (Rynok 6). Nazwa "Królewska" wywodzi się od tego, że w tej kamienicy zatrzymywali się polscy królowie: Jan III Sobieski i Władysław IV, a niedaleko obok
w Pałacu Arcybiskupim (Rynok 9), Zygmunt III Waza, Władysław IV, a Michał Korybut Wiśniowiecki nawet raczył w nim umrzeć. Ale do rzeczy. Dziedziniec
kamienicy Królewskiej jest podobny do wawelskiego, zbudowany w stylu włoskim, komnaty królewskie udostępnione do zwiedzania są cztery, w każdej mnóstwo eksponatów, poprzez obrazy,
meble, krzesła, zegary, po ozdobny parkiet. Muszę powiedzieć, że królowie mieli piękny widok zarówno na rynek, jak i na dziedziniec.
Potem jeszcze przespacerowałem się do Ossolineum, a następnie koło Sejmu Galicyjskiego, aż do greckokatolickiej katedry św. Jura. Dzień skończyłem już normalnie -
w Puzatej Chacie na kolacji.
Jestem tutaj już drugą sobotę, i już drugi raz obserwuję mnóstwo ślubów. Lwów jest wdzięcznym miejscem do ożenku. Mnóstwo plenerów zdjęciowych, mnóstwo kościołów do wyboru, różnorodność wyznań.
Słuchając w zeszłą niedzielę
w Katedrze Łacińskiej zapowiedzi przedślubnych, zazwyczaj tylko jedna "połówka" była wyznania rzymsko-katolickiego. Ciekawe, jak takie sprawy rozwiązuje
się u nas w Polsce, gdzie 90% ludzi deklaruje się jako katolicy. Dzień trzynasty To przede wszystkim wycieczka do skansenu. Mało kto tam dociera, niewielu mieszkańców Lwowa zna to miejsce, a nawet moi aktualni
współpracownicy zastanawiali się, gdzie to może być. Skansen zajmuje około 50 hektarów i mieści wiele zabytków z poszczególnych regionów
Zachodniej Ukrainy: Podola, Pokucia, Bukowiny, Bojkowszyzny, Łemkowszczyzny, Huculszczyzny i obszaru Zakarpacia. Spoglądając na dno głębokich jarów
w jednej chwili można przenieść się w czasie do sienkiewiczowskiego "Ogniem i Mieczem". Godzinami można spacerować pośród chat, cerkwi, wiatraków i zagród.
I niektórzy spacerują tu godzinami, bo wejście - 10 chrywien - nie jest jakieś specjalnie drogie. To oczywiście tylko teoria, bo pozwolenie
na robienie zdjęć kosztuje dodatkowo 25 chrywien, a skoro juz taki kawał się tam zawlokłem, to dlaczego mam nie robić zdjęć? Mimo pozwolenia
w cerkwiach robić zdjęć nie wolno i tak. Dzień czternasty - siedemnasty Piękna, wręcz upalna pogoda, a tu pracować trzeba. O nadchodzącej jesieni przypominają jednak coraz krótsze dni. Ciemno się robi
już koło ósmej tutejszego czasu, czyli koło siódmej w Polsce. Czasu na spacery więc pozostaje niewiele, szczególnie, gdy chce się
jakoś rano funkcjonować.
Parę słów napiszę o bardzo modnym napoju tutaj, tzw "kwasie". Z czym kojarzy się napój o nazwie "kwas" w Polsce, wiedział kiedyś każdy
Polak, no może prawie każdy. Tutaj "kwas", to nie wino owocowe proste, a po prostu dobrze przyrządzony kwas chlebowy, trochę w smaku przypominający
nasze piwo "Karmi", a trochę Coca-Colę, ale bez cukru. Jest do tego bezalkoholowy, a pragnienie zaspokaja doskonale. Dzień osiemnasty I przedostatni. Na razie to koniec przygody ze Lwowem, jeszcze jeden spacer po Starym Mieście, jeszcze jeden rzut oka na partię
szachów na Prospekcie Swobody i jeszcze jedna kolacja w Puzatej Chacie. Ale będę chciał tu wrócić, bo to miasto wywarło na mnie wielkie wrażenie.
Kto wie, może będzie okazja już w październiku?
Inne relacje
Polska
Stajnia polskich jednośladów, sierpień 2021,
Okolice Przedborza 2020-2021,
Potęga Prasy 2008-2015,
Jasna Góra, 2000-2009,
Pomorze Zachodnie, sierpień 2008,
Ochodzita 2007,
Beskidy 2006,
Oświęcim 2006,
Niesulice 2006,
Miejsca z delegacji 2000-2007,
Sulechów 2005,
Rewal 1998-2005,
Karpacz 1993
Szwecja
Czekając na wiosnę 2019,
Femundsmarka i Fulufjället 2016,
Gränna 2012,
Örebro 2012,
Höga Kusten 2012,
Szwecja 2011,
Szwecja 2010,
Uppsala, kwiecień 2009,
Motala rowerem 2009,
Östergötland 2009,
All along the watchtower, Sztokholm, 12 lipca 2008,
Dookoła jeziora Roxen, 19 lipca 2008,
Ecopark Omberg, 5 lipca 2008,
Vadstena, 21 czerwca 2008,
Ekenäs Slott 10-11 maj 2008,
Östergotland 2008
Inne
Pijana wiśnia, czyli Lwów po latach, grudzień 2018,
Stuttgart wiosenny i gorący, czerwiec 2015,
Der "Schwäbische Grand Canyon", czerwiec 2015,
Stuttgarckie Winnnice, czerwiec 2015,
Jezioro Bodeńskie, maj 2015,
Kopenhaga, wrzesień 2012,
Tallin, wrzesień 2011,
Wiedeń, sierpień 2011,
Turku, czerwiec 2010,
Ukraina, marzec 2010,
Lviv, styczeń 2010,
Ukraina zachodnia, październik 2009,
Lwów, wrzesień 2009,
Helsinki 2009,
Litwa, maj 2008,
Wiedeń i Morawy 2006,
Ahlbeck 2003